Minęło
kilka dni od pamiętnego zdarzenia w Hogsmeade. W każdym nowym wydaniu Proroka
codziennego można było usłyszeć wzmianki o atakach śmierciożerców oraz o ich
nowych ofiarach. Wszystkie media trąbiły o zachowaniu ostrożności. Ludzie byli
przerażeni. Stali się zwykłym marionetkami prasy, wierząc w każde słowo
zamieszczone w gazecie. Schowani w najciemniejszych zakamarkach swoich domów,
wyczuleni na nawet najcichsze szelesty przypominające dźwięki ciągnącej się
szaty, czy blask zielonego światła, chowali się jak małe myszy w swoich
ciemnych norkach. Na świecie zapanował
chaos, i chociaż Ministerstwo Magii robiło wszystko, łącznie z wysyłaniem
aurorów do wszystkich ważnych miejsc w świecie magii, nie potrafili zmniejszyć
ilości ataków na cywili. Mugoli i czarodziei.
Rose
odwróciła się lekko w stronę stołu ślizgonów, wypatrując blond czuprynę pewnego
chłopaka. Niestety, po młodym Malfoyu nie było śladu. Już od kilku dni nie
pojawiał się na śniadaniu. Czasami widywała go na obiedzie lub podczas treningu
Quiddicha. Jednak za każdym razem kiedy zbliżała się do niego na odległość
minimum dziesięciu metrów on odchodził. Unikał jej od tamtego wieczoru. Rose
nadal pamiętała jego ciepłe wargi, zatapiające się w niej bez opamiętania. Sama
nie wiedziała, dlaczego od niego nie odskoczyła. Najpierw towarzyszył jej
niezły szok, jednak trwało to dość krótko, bo po niecałych pięciu sekundach
gryfonka odwzajemniła pocałunek z taką samą pasją jak blondyn, nie zwracając
uwagi na krzyki i wrzaski obok niej. Później obudziła się w swoim dormitorium.
O dziwo była w swojej piżamie, a ubrania z dnia poprzedniego leżały starannie
zwinięte na komodzie obok jej łóżka. Nie pamiętała jak się tu znalazła i co
było po pocałunku. Nadal czuła zapach chłopaka na swoich dłoniach i jego ciepłe
wargi tuż przy swoich uchu, kiedy szepną cichutko ,,chodźmy”.
Zrezygnowana
gryfonka zwróciła swoje czekoladowe oczy na pusty talerz. Nagle coś dotknęło
delikatnie jej ramienia. Dziewczyna odwróciła się błyskawicznie i po chwili
uśmiech zagościł na jej twarzy. Wstała szybko mi zarzuciła ręce na szyję
mężczyźnie nieco ponad trzydziestce o tak samo płomiennych włosach jak jej.
-
Tato, co ty tu robisz? Nic ci nie jest? Mama też jest? A wujek Harry?- spytała
się nadal wtulając się w swojego ojca.
Musiało
to wyglądać komicznie. Szesnastolatka uwieszona na swoim ojcu. Ron uśmiechną
się szeroko i wysuną się powoli z objęć córki. Poklepał ją po policzku i
westchnął przeciągle.
-
Mama nie mogła przyjechać skarbie. W ministerstwie ma teraz zdecydowanie za
dużo roboty. Wiesz, ktoś w końcu musi uspokoić wszystkich czarodziei. Za to
wujek Harry powinien zaraz tutaj przyjść- pan Weasley rozejrzał się po Sali,
przeczesując dłonią swoje rude włosy.
Rose
pokiwała parę razy i wzruszyła ramionami.
-
A po co tu jesteście?- spytała po chwili, podpierając ręce na biodrach- Nie
przypominam sobie, aby Hugo coś zbroił w ostatnim czasie, bo szkoła nadal stoi.
James chyba też ostatnio nic nie popsuł…
-
Jesteśmy tu służbowo Rose- przerwał jej ojciec – Jako aurorzy. Zostaliśmy
przydzieleni do obrony Hogwartu oraz na stanowiska nauczycieli- powiedział i
posłał dziewczynie wymuszony uśmiech, przypominający raczej grymas
niezadowolenia, albo kawałek fasolki szparagowej, przyklejonej do twarzy.
Nie
trudno było zgadnąć, że jej ojciec nie jest z tego faktu zadowolony. Nie miał
ręki do dzieci, a w szczególności młodzieży, i za bardzo mu się nie uśmiechało
nauczać ich czegoś. Od tego wszystkiego wolał oglądać mecze Quiddicha oraz
jeść. To jej kochany tatuś uwielbiał robić.
Rose
zmarszczyła lekko brwi i już chciała coś powiedzieć, gdy przerwał jej donośny
głos pani dyrektor, rozchodzący się echem po sali.
-
Drodzy uczniowie. W związki z ostatnimi atakami na czarodziejów Ministerstwo
Magii postanowiło podjąć pewne środki bezpieczeństwa. Pierwszym z nich jest
wprowadzenie godziny policyjnej. Nikt nie ma prawa opuszczać budynku szkoły po
godzinie dwudziestej drugiej. Ponadto cisza nocna w Hogwarcie została
przeniesiona o pół godziny wcześniej- po Sali rozniósł się pomruk
niezadowolenia- Ponadto, jak zapewne już zdążyliście się zorientować, w naszej
szkole pojawiło się pięciu aurorów, którzy tymczasowo obejma stanowiska
nauczycieli w naszej szkole. Ze względu bezpieczeństwa nie mogę wam ujawnić
miejsca pobytu naszych pozostałych nauczycieli. Możecie być jednak pewni, że
już od przyszłego roku wrócą na swoje stanowiska. Na razie jednak proszę
powitajcie jednak nowe grono pedagogiczne.
Cała
sala zamilkła w oczekiwaniu, gdy bocznymi drzwiami zaczęli wchodzić aurorzy.
Rose nawet się nie zorientowała, gdy jej ojciec do nich dołączył. Teraz na
środku Sali stał pośród grupki bardzo dobrze znanych jej osób, na których czele
stał wujek Harry. Zaraz obok niego w nieco niedbałej pozie stał Teddy Lupin,
bardzo kontrastujący ze starszymi aurorami. Był tam też Rolf Scamander, mąż
Luny Lovegood oraz kuzynka Rose, sławna pani Roxanne Weasley jak zwykle w
jednej ze swoich zmyślnych kreacji. Tym razem jednak całkiem dobrze
prezentowała się w błękitnej koszuli do połowy ud oraz czarnych spodniach,
jednak ilość spinek w jej ślicznych ciemnych włosach była zdecydowanie za duża.
Wyglądała z nimi jak ciemna choinka. Na
szarym końcu stał naburmuszony Ronald, mamrocząc coś pod nosem. McGonagall
uśmiechnęła się szczerze w ich stronę.
-
O to i oni. Pan Harry Potter od dzisiaj będzie was nauczał eliksirów. Pan Lupin
zajmie się wami podczas obrony przed czarna magią. Panna oraz pan Weasley zajmą
się lekcjami zielarstwa- Ron skrzywił się nieznacznie. Nie wiedział dlaczego
akurat to jemu w zaszczycie przypadł ten przedmiot. Nigdy nie był z niego
dobry. Według niego to Nevill powinien się tym zając, jednak ze względu na
swoją żonę mugolaczką musiał opuścić Hogwart.
-
A na koniec pan Scamander będzie waszym nauczyciele astronomii.
Po
Sali rozniosły się ciche szepty. Rose spojrzała z ukosa na siedzącego nieopodal
Jamesa. Zwężone oczy wpatrywały się uporczywie w stojącego na środku Sali ojca.
Lekko ściągnięte brwi świadczyły o tym, że właśnie w tym momencie myślał nad
czymś intensywnie. Dziewczyna wiedziała, że od pewnego czasu nie układa się pomiędzy
nimi. Może to przez to, że czarnowłosy zaczął dojrzewać, albo że przestali ze
sobą spędzać tyle czasu, co przed kilkoma laty. Oddalili się od siebie, a to
przez pracę wujka Harrego, a to przez ilość zajęć Jamesa. Nie byli sobie już
tak bliscy.
-
A teraz proszę jeść dalej zanim wszystko wam wystygnie moi drodzy- rozległ się
po Sali donośny głos dyrektorki i w tej samej chwili wszyscy uczniowie zaczęli
jeść.
…..
James
podszedł powoli do swojego ojca, prowadzącego żywą konwersację z jedną z
uczennic. Odchrząkną na tyle głośno aby zwrócić na siebie uwagę i spojrzał na
pana Pottera zamglonym wzrokiem.
-
Cześć tato- powiedział bez większej radości, chociaż wbrew pozorom cieszył się,
że to właśnie ojciec został przydzielony do obrony szkoły- Ja mama?
-
Witaj Jamesie- odparł spokojnie pan Potter podając dłoń synowi- U niej wszystko
dobrze. Martwi się o was.
-
Jak zawsze- mruknął chłopak wkładając ręce do kieszeni- Nie mogła do nas
przyjechać nawet, gdy o mały włos nie wysadziłem pół szkoły, w powietrze. Więc po
co miałaby się fatygować po to aby...
- Jamesie Syriuszu Potterze- przerwał mu Harry
lekkim skinieniem dłoni- Twoja matka jest zapracowana kobietą i gdyby mogła
każdą wolną chwilę spędzałaby z wami, Albusem, Lili i tobą. Jednak jej praca
jest dość…nazwijmy to, pełna poświeceń i wyrzeczeń.
Chłopak
spojrzał na swojego ojca, starając się ukryć niezadowolenie na swojej twarzy.
Kochał swoją matkę, chociaż stanowczo była nazbyt opiekuńcza, lekko nachalna a
czasem nawet zachowywała się jak babcie Molly. Jednakże była jego matką,
wiecznie stojącą po jego stronie i broniącą go od wszystkiego złego. Jednak
ostatnio jej tarcza opadła. James nie widział matki za często. Praca
pochłaniała ją całkowicie. Czasami zamienili ze sobą parę słów, wymienili kilka
listów i w sumie to tyle. Oprócz tego zostawały jeszcze tylko święta.
James
spojrzał na ojca. Nie zmienił się za bardzo, jeżeli nie liczyć kilkudniowego
zarostu oraz sinych worków pod oczami. Jego oczy jak zwykle ukazywały ile
przeszedł a ledwie widoczna blizna na prawym policzku, skutek jakiejś niezbyt
udanej misji, pulsowała delikatnie, pokazując zdenerwowanie mężczyzny.
-
Albus powinien zaraz przyjść- mrukną chłopak, poprawiając swoją zmierzwioną
czuprynę- Miał coś załatwić, jakąś pilną sprawę. Mówił, że to mu zajmie tylko
chwilę- spojrzał ojcu w oczy, siląc się na lekki uśmiech- Zostawię cię na
chwilę. Musze się przygotować do lekcji.
Harry
kiwną głową, jednocześnie wzruszając ramionami.
-
No cóż trudno. Myślałem, ze trochę sobie pogadamy…- Nie zdążył dokończyć, bo
chłopak już ruszył przed siebie. Mężczyzna odwrócił głowę i westchną cicho.
-
Tak, to sobie pogadaliśmy- wyszeptał cicho, poprawiając na nosie okulary.
…..
Scor
uwielbiał patrzeć na Vivian, pogrążoną w lekturze. Wydawała się wtedy taka
spokojna i normalna. Złote loki zazwyczaj dokładnie ułożone miały możliwość
swobodnego ułożenia się na odsłoniętych ramionach dziewczyny. W zwykłej, białej
podkoszulce oraz dopasowanych jeansach nie przypominała mu arystokratki. Jakby
przed nim siedziała zupełnie inna osoba. Nawet sposób w jaki trzymała książkę, czy odwracała kartki w
niczym nie przypominał mu tej wyniosłej szlachcianki, którą poznał przed laty. Hogwart
ją zmieniał, chociaż według niego wcale nie była to pozytywna zmiana. Stawała
się coraz bardziej miękka i współczująca. Może ona tego jeszcze nie widziała,
jednak na razie nie musiała, a Scorpius zareaguje dopiero wtedy, kiedy sytuacja
będzie krytyczna.
-
Więc ją pocałowałeś- mruknęła pod nosem nie odwracając wzroku od książki- tak
po prostu się w nią wbiłeś zamiast siłą zaciągnąć do zamku. Słyszałeś o czymś
takim jak teleportacja?
Chłopak
syknął pod nosem, spuszczając nisko głowę.
-
Namierzyliby mnie. Poza tym w moim wieku nie uczą jeszcze takich rzeczy-
powiedział cicho, zaciskając blade palce na materiale swojej koszuli.
Vivian
spojrzała na niego przechylając lekko głowę w bok.
-
Nie usprawiedliwiaj się- rzekła stanowczo, zamykając książkę- Wiesz, że nie o
to chodzi. Nie chcę abyś później miał problemy. Takie sytuacje jak ta nie mogą
się powtórzyć, rozumiesz?
-
Tak.
Ślizgonka
uśmiechnęła się delikatnie i podeszła powoli do młodego Malfoya, siadając mu
okrakiem na kolanach. Wzięła w dłonie kilka jego platynowych pasemek i zaczęła
się nimi bawić jak małe dziecko. Chłopak spiął się na chwilę, jednak pod
wpływem jej delikatnych dłoni na swoim policzku jego ciało momentalnie
rozluźniło się, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
-
Chcesz wykorzystać mój gorszy humor do własnych niecnych celów?- spytał
przyciągając dziewczynę do siebie.
Viv
pokręcił głową, zatrzymując swoje usta o parę milimetrów od jego twarzy.
Wiedziała, że tego nienawidził. W takich sytuacjach to ona była górą. Potrafiła
panować nad swoimi rządzami, nie to co chłopak.
-
Nie- stwierdziła po chwili, zatrzymując swoje błękitne oczy na jego bladych ustach- Chcę cię doprowadzić do
takiego stanu, aż zapomnisz o tej Rose i zaczniesz poprawnie wykonywać swoje
zadanie- złożyła delikatny pocałunek w jednym z kącików jego ust- Żadnych
wpadek, pamiętasz?
Scorpius
mruknął cicho, spoglądając trochę niżej na obcisła koszulkę dziewczyny.
-
A James?
Dziewczyna
spięła się na chwilę, zatrzymując dłoń tuż przy policzku młodego ślizgona.
Wypuściła ze świstem powietrze i spojrzała z poważną miną na Malfoya.
-
To tylko pionek w naszej grze. Nic dla mnie nie znaczy.
-
Nie kłam- warknął mocniej chwytając tylną część koszulki dziewczyny, i
jednocześnie jeszcze bardziej zbliżając ich rozgrzane ciała do siebie- Widzę
jak na niego patrzysz. Jak śmiejesz się przy nim. Do mnie nigdy się tak nie
uśmiechałaś.
Vivian
ściągnęła usta w wąską kreskę, odwracając wzrok od stalowych tęczówek chłopaka,
przewiercających ją na wylot. Założyła ramiona na piersi i westchnęła cicho.
-
To tylko gra, Scor. Jak skończymy, znów będzie wszystko jak dawniej. Ja, ty-
spojrzała na niego uśmiechając się złowieszczo- i parę innych osób.
-
A co jeśli ja nie chcę do tego wracać?- spytał ślizgon zwalniając swój uścisk.
-
Wtedy..- z twarzy dziewczyny zniknął wszelki znak dobra.
Błyskawicznym
ruchem zeskoczyła z chłopaka, w między czasie wyciągając różdżkę ze spodni i celując
nią w zdezorientowanego chłopaka. W tej samej chwili z cienia pokoju wyszedł
Albus, i podążając za swoją panią wyciągnął broń przed siebie. Jego wzrok był
pusty.
-
Wtedy jako córka Czarnego Pana będę musiała cię ukarać za niesubordynację-
rzekła powoli- Aurorzy w Hogwarcie nie wróżą niczego dobrego. Zwłaszcza Potter.
Musimy działać skrycie- opuściła różdżkę, co po chwili uczynił także Albus-
Potrzebujemy jakiejś tajnej broni, jeżeli chcemy zrealizować nasz plan. Czegoś
co przyciągnie ich uwagę. A raczej kogoś.
Po
tych słowach dziewczyna odwróciła się w stronę najciemniejszego kąta w pokoju i
uśmiechnęła się w taki sposób, że niejednemu dorosłemu mężczyźnie ciarki
przeszłyby po plecach. Niektórzy zapewne nawet nie wzięliby tego za uśmiech. Był
to grymas przesycony mrokiem. Taki sam uśmiech, mrożący krew w żyłach, posiadał
Voldemort.
Nagle
coś się poruszyło i ciemności wyszedł
chłopak, którego Scorpius widział po raz pierwszy. Brązowe, niechlujnie
przystrzyżone włosy opadały mu swobodnie na wysokie czoło. Kocie oczy spoglądały
na zebranych, wchodząc głęboko w ich dusze. Był mocno zbudowany, a ponadto
wysoki, nawet bardzo wysoki. Z daleka zapewnie wyglądałby jak normalny nastolatek,
jednak jakby podejść bliżej od razu wyczuwało się w nim coś niepokojącego. Może
było to związane z subtelnym zapachem, przywołującym na myśl mokrego psa, który
roznosił się wokół niego, tworząc cos w rodzaju niewidzialnej bariery, okalającej
chłopaka. Jednak bardziej niepokojąca była
blizna na jego szyi orz ciemny tatuaż na jego lewym nadgarstku,
przypominający coś na kształt węża .
Nieznajomy
podszedł do Vivan luźnym krokiem i już po chwili obejmował ją od tyłu w pasie.
-
Scorpiusie poznaj Darwina Greybacka, mojego narzeczonego.
….
Wyrobiłam się jakoś w terminie:)
Mam nadzieję że rozdział się spodobał i proszę o KOMENTOWANIE!!!! Zależy mi na
tym aby wiedzieć ilu z was to czyta. Błędy są, wiem ale jeszcze tego nie sprawdzałam. Zależało mi na szybkim dodaniu. Pozdrawiam wszystkich moich czytelników.