środa, 2 października 2013

Rozdział 6



Minęło kilka dni od pamiętnego zdarzenia w Hogsmeade. W każdym nowym wydaniu Proroka codziennego można było usłyszeć wzmianki o atakach śmierciożerców oraz o ich nowych ofiarach. Wszystkie media trąbiły o zachowaniu ostrożności. Ludzie byli przerażeni. Stali się zwykłym marionetkami prasy, wierząc w każde słowo zamieszczone w gazecie. Schowani w najciemniejszych zakamarkach swoich domów, wyczuleni na nawet najcichsze szelesty przypominające dźwięki ciągnącej się szaty, czy blask zielonego światła, chowali się jak małe myszy w swoich ciemnych norkach.  Na świecie zapanował chaos, i chociaż Ministerstwo Magii robiło wszystko, łącznie z wysyłaniem aurorów do wszystkich ważnych miejsc w świecie magii, nie potrafili zmniejszyć ilości ataków na cywili. Mugoli i czarodziei.
Rose odwróciła się lekko w stronę stołu ślizgonów, wypatrując blond czuprynę pewnego chłopaka. Niestety, po młodym Malfoyu nie było śladu. Już od kilku dni nie pojawiał się na śniadaniu. Czasami widywała go na obiedzie lub podczas treningu Quiddicha. Jednak za każdym razem kiedy zbliżała się do niego na odległość minimum dziesięciu metrów on odchodził. Unikał jej od tamtego wieczoru. Rose nadal pamiętała jego ciepłe wargi, zatapiające się w niej bez opamiętania. Sama nie wiedziała, dlaczego od niego nie odskoczyła. Najpierw towarzyszył jej niezły szok, jednak trwało to dość krótko, bo po niecałych pięciu sekundach gryfonka odwzajemniła pocałunek z taką samą pasją jak blondyn, nie zwracając uwagi na krzyki i wrzaski obok niej. Później obudziła się w swoim dormitorium. O dziwo była w swojej piżamie, a ubrania z dnia poprzedniego leżały starannie zwinięte na komodzie obok jej łóżka. Nie pamiętała jak się tu znalazła i co było po pocałunku. Nadal czuła zapach chłopaka na swoich dłoniach i jego ciepłe wargi tuż przy swoich uchu, kiedy szepną cichutko ,,chodźmy”.
Zrezygnowana gryfonka zwróciła swoje czekoladowe oczy na pusty talerz. Nagle coś dotknęło delikatnie jej ramienia. Dziewczyna odwróciła się błyskawicznie i po chwili uśmiech zagościł na jej twarzy. Wstała szybko mi zarzuciła ręce na szyję mężczyźnie nieco ponad trzydziestce o tak samo płomiennych włosach jak jej.
- Tato, co ty tu robisz? Nic ci nie jest? Mama też jest? A wujek Harry?- spytała się nadal wtulając się w swojego ojca.
Musiało to wyglądać komicznie. Szesnastolatka uwieszona na swoim ojcu. Ron uśmiechną się szeroko i wysuną się powoli z objęć córki. Poklepał ją po policzku i westchnął przeciągle.
- Mama nie mogła przyjechać skarbie. W ministerstwie ma teraz zdecydowanie za dużo roboty. Wiesz, ktoś w końcu musi uspokoić wszystkich czarodziei. Za to wujek Harry powinien zaraz tutaj przyjść- pan Weasley rozejrzał się po Sali, przeczesując dłonią swoje rude włosy.
Rose pokiwała parę razy i wzruszyła ramionami.
- A po co tu jesteście?- spytała po chwili, podpierając ręce na biodrach- Nie przypominam sobie, aby Hugo coś zbroił w ostatnim czasie, bo szkoła nadal stoi. James chyba też ostatnio nic nie popsuł…
- Jesteśmy tu służbowo Rose- przerwał jej ojciec – Jako aurorzy. Zostaliśmy przydzieleni do obrony Hogwartu oraz na stanowiska nauczycieli- powiedział i posłał dziewczynie wymuszony uśmiech, przypominający raczej grymas niezadowolenia, albo kawałek fasolki szparagowej, przyklejonej do twarzy.
Nie trudno było zgadnąć, że jej ojciec nie jest z tego faktu zadowolony. Nie miał ręki do dzieci, a w szczególności młodzieży, i za bardzo mu się nie uśmiechało nauczać ich czegoś. Od tego wszystkiego wolał oglądać mecze Quiddicha oraz jeść. To jej kochany tatuś uwielbiał robić.
Rose zmarszczyła lekko brwi i już chciała coś powiedzieć, gdy przerwał jej donośny głos pani dyrektor, rozchodzący się echem po sali.
- Drodzy uczniowie. W związki z ostatnimi atakami na czarodziejów Ministerstwo Magii postanowiło podjąć pewne środki bezpieczeństwa. Pierwszym z nich jest wprowadzenie godziny policyjnej. Nikt nie ma prawa opuszczać budynku szkoły po godzinie dwudziestej drugiej. Ponadto cisza nocna w Hogwarcie została przeniesiona o pół godziny wcześniej- po Sali rozniósł się pomruk niezadowolenia- Ponadto, jak zapewne już zdążyliście się zorientować, w naszej szkole pojawiło się pięciu aurorów, którzy tymczasowo obejma stanowiska nauczycieli w naszej szkole. Ze względu bezpieczeństwa nie mogę wam ujawnić miejsca pobytu naszych pozostałych nauczycieli. Możecie być jednak pewni, że już od przyszłego roku wrócą na swoje stanowiska. Na razie jednak proszę powitajcie jednak nowe grono pedagogiczne.
Cała sala zamilkła w oczekiwaniu, gdy bocznymi drzwiami zaczęli wchodzić aurorzy. Rose nawet się nie zorientowała, gdy jej ojciec do nich dołączył. Teraz na środku Sali stał pośród grupki bardzo dobrze znanych jej osób, na których czele stał wujek Harry. Zaraz obok niego w nieco niedbałej pozie stał Teddy Lupin, bardzo kontrastujący ze starszymi aurorami. Był tam też Rolf Scamander, mąż Luny Lovegood oraz kuzynka Rose, sławna pani Roxanne Weasley jak zwykle w jednej ze swoich zmyślnych kreacji. Tym razem jednak całkiem dobrze prezentowała się w błękitnej koszuli do połowy ud oraz czarnych spodniach, jednak ilość spinek w jej ślicznych ciemnych włosach była zdecydowanie za duża. Wyglądała z nimi jak ciemna choinka.  Na szarym końcu stał naburmuszony Ronald, mamrocząc coś pod nosem. McGonagall uśmiechnęła się szczerze w ich stronę.
- O to i oni. Pan Harry Potter od dzisiaj będzie was nauczał eliksirów. Pan Lupin zajmie się wami podczas obrony przed czarna magią. Panna oraz pan Weasley zajmą się lekcjami zielarstwa- Ron skrzywił się nieznacznie. Nie wiedział dlaczego akurat to jemu w zaszczycie przypadł ten przedmiot. Nigdy nie był z niego dobry. Według niego to Nevill powinien się tym zając, jednak ze względu na swoją żonę mugolaczką musiał opuścić Hogwart.
- A na koniec pan Scamander będzie waszym nauczyciele astronomii.
Po Sali rozniosły się ciche szepty. Rose spojrzała z ukosa na siedzącego nieopodal Jamesa. Zwężone oczy wpatrywały się uporczywie w stojącego na środku Sali ojca. Lekko ściągnięte brwi świadczyły o tym, że właśnie w tym momencie myślał nad czymś intensywnie. Dziewczyna wiedziała, że od pewnego czasu nie układa się pomiędzy nimi. Może to przez to, że czarnowłosy zaczął dojrzewać, albo że przestali ze sobą spędzać tyle czasu, co przed kilkoma laty. Oddalili się od siebie, a to przez pracę wujka Harrego, a to przez ilość zajęć Jamesa. Nie byli sobie już tak bliscy.
- A teraz proszę jeść dalej zanim wszystko wam wystygnie moi drodzy- rozległ się po Sali donośny głos dyrektorki i w tej samej chwili wszyscy uczniowie zaczęli jeść.

…..
James podszedł powoli do swojego ojca, prowadzącego żywą konwersację z jedną z uczennic. Odchrząkną na tyle głośno aby zwrócić na siebie uwagę i spojrzał na pana Pottera zamglonym wzrokiem.
- Cześć tato- powiedział bez większej radości, chociaż wbrew pozorom cieszył się, że to właśnie ojciec został przydzielony do obrony szkoły- Ja mama?
- Witaj Jamesie- odparł spokojnie pan Potter podając dłoń synowi- U niej wszystko dobrze. Martwi się o was.
- Jak zawsze- mruknął chłopak wkładając ręce do kieszeni- Nie mogła do nas przyjechać nawet, gdy o mały włos nie wysadziłem pół szkoły, w powietrze. Więc po co miałaby się fatygować po to aby...
-  Jamesie Syriuszu Potterze- przerwał mu Harry lekkim skinieniem dłoni- Twoja matka jest zapracowana kobietą i gdyby mogła każdą wolną chwilę spędzałaby z wami, Albusem, Lili i tobą. Jednak jej praca jest dość…nazwijmy to, pełna poświeceń i wyrzeczeń.
Chłopak spojrzał na swojego ojca, starając się ukryć niezadowolenie na swojej twarzy. Kochał swoją matkę, chociaż stanowczo była nazbyt opiekuńcza, lekko nachalna a czasem nawet zachowywała się jak babcie Molly. Jednakże była jego matką, wiecznie stojącą po jego stronie i broniącą go od wszystkiego złego. Jednak ostatnio jej tarcza opadła. James nie widział matki za często. Praca pochłaniała ją całkowicie. Czasami zamienili ze sobą parę słów, wymienili kilka listów i w sumie to tyle. Oprócz tego zostawały jeszcze tylko święta.
James spojrzał na ojca. Nie zmienił się za bardzo, jeżeli nie liczyć kilkudniowego zarostu oraz sinych worków pod oczami. Jego oczy jak zwykle ukazywały ile przeszedł a ledwie widoczna blizna na prawym policzku, skutek jakiejś niezbyt udanej misji, pulsowała delikatnie, pokazując zdenerwowanie mężczyzny.
- Albus powinien zaraz przyjść- mrukną chłopak, poprawiając swoją zmierzwioną czuprynę- Miał coś załatwić, jakąś pilną sprawę. Mówił, że to mu zajmie tylko chwilę- spojrzał ojcu w oczy, siląc się na lekki uśmiech- Zostawię cię na chwilę. Musze się przygotować do lekcji.
Harry kiwną głową, jednocześnie wzruszając ramionami.
- No cóż trudno. Myślałem, ze trochę sobie pogadamy…- Nie zdążył dokończyć, bo chłopak już ruszył przed siebie. Mężczyzna odwrócił głowę i westchną cicho.
- Tak, to sobie pogadaliśmy- wyszeptał cicho, poprawiając na nosie okulary.

…..

Scor uwielbiał patrzeć na Vivian, pogrążoną w lekturze. Wydawała się wtedy taka spokojna i normalna. Złote loki zazwyczaj dokładnie ułożone miały możliwość swobodnego ułożenia się na odsłoniętych ramionach dziewczyny. W zwykłej, białej podkoszulce oraz dopasowanych jeansach nie przypominała mu arystokratki. Jakby przed nim siedziała zupełnie inna osoba. Nawet sposób w  jaki trzymała książkę, czy odwracała kartki w niczym nie przypominał mu tej wyniosłej szlachcianki, którą poznał przed laty. Hogwart ją zmieniał, chociaż według niego wcale nie była to pozytywna zmiana. Stawała się coraz bardziej miękka i współczująca. Może ona tego jeszcze nie widziała, jednak na razie nie musiała, a Scorpius zareaguje dopiero wtedy, kiedy sytuacja będzie krytyczna.
- Więc ją pocałowałeś- mruknęła pod nosem nie odwracając wzroku od książki- tak po prostu się w nią wbiłeś zamiast siłą zaciągnąć do zamku. Słyszałeś o czymś takim jak teleportacja?
Chłopak syknął pod nosem, spuszczając nisko głowę.
- Namierzyliby mnie. Poza tym w moim wieku nie uczą jeszcze takich rzeczy- powiedział cicho, zaciskając blade palce na materiale swojej koszuli.
Vivian spojrzała na niego przechylając lekko głowę w bok.
- Nie usprawiedliwiaj się- rzekła stanowczo, zamykając książkę- Wiesz, że nie o to chodzi. Nie chcę abyś później miał problemy. Takie sytuacje jak ta nie mogą się powtórzyć, rozumiesz?
- Tak.
Ślizgonka uśmiechnęła się delikatnie i podeszła powoli do młodego Malfoya, siadając mu okrakiem na kolanach. Wzięła w dłonie kilka jego platynowych pasemek i zaczęła się nimi bawić jak małe dziecko. Chłopak spiął się na chwilę, jednak pod wpływem jej delikatnych dłoni na swoim policzku jego ciało momentalnie rozluźniło się, a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Chcesz wykorzystać mój gorszy humor do własnych niecnych celów?- spytał przyciągając dziewczynę do siebie.
Viv pokręcił głową, zatrzymując swoje usta o parę milimetrów od jego twarzy. Wiedziała, że tego nienawidził. W takich sytuacjach to ona była górą. Potrafiła panować nad swoimi rządzami, nie to co chłopak.
- Nie- stwierdziła po chwili, zatrzymując swoje błękitne oczy na  jego bladych ustach- Chcę cię doprowadzić do takiego stanu, aż zapomnisz o tej Rose i zaczniesz poprawnie wykonywać swoje zadanie- złożyła delikatny pocałunek w jednym z kącików jego ust- Żadnych wpadek, pamiętasz?
Scorpius mruknął cicho, spoglądając trochę niżej na obcisła koszulkę dziewczyny.
- A James?
Dziewczyna spięła się na chwilę, zatrzymując dłoń tuż przy policzku młodego ślizgona. Wypuściła ze świstem powietrze i spojrzała z poważną miną na Malfoya.
- To tylko pionek w naszej grze. Nic dla mnie nie znaczy.
- Nie kłam- warknął mocniej chwytając tylną część koszulki dziewczyny, i jednocześnie jeszcze bardziej zbliżając ich rozgrzane ciała do siebie- Widzę jak na niego patrzysz. Jak śmiejesz się przy nim. Do mnie nigdy się tak nie uśmiechałaś.
Vivian ściągnęła usta w wąską kreskę, odwracając wzrok od stalowych tęczówek chłopaka, przewiercających ją na wylot. Założyła ramiona na piersi i westchnęła cicho.
- To tylko gra, Scor. Jak skończymy, znów będzie wszystko jak dawniej. Ja, ty- spojrzała na niego uśmiechając się złowieszczo- i parę innych osób.
- A co jeśli ja nie chcę do tego wracać?- spytał ślizgon zwalniając swój uścisk.
- Wtedy..- z twarzy dziewczyny zniknął wszelki znak dobra.
Błyskawicznym ruchem zeskoczyła z chłopaka, w między czasie wyciągając różdżkę ze spodni i celując nią w zdezorientowanego chłopaka. W tej samej chwili z cienia pokoju wyszedł Albus, i podążając za swoją panią wyciągnął broń przed siebie. Jego wzrok był pusty.
- Wtedy jako córka Czarnego Pana będę musiała cię ukarać za niesubordynację- rzekła powoli- Aurorzy w Hogwarcie nie wróżą niczego dobrego. Zwłaszcza Potter. Musimy działać skrycie- opuściła różdżkę, co po chwili uczynił także Albus- Potrzebujemy jakiejś tajnej broni, jeżeli chcemy zrealizować nasz plan. Czegoś co przyciągnie ich uwagę. A raczej kogoś.
Po tych słowach dziewczyna odwróciła się w stronę najciemniejszego kąta w pokoju i uśmiechnęła się w taki sposób, że niejednemu dorosłemu mężczyźnie ciarki przeszłyby po plecach. Niektórzy zapewne nawet nie wzięliby tego za uśmiech. Był to grymas przesycony mrokiem. Taki sam uśmiech, mrożący krew w żyłach, posiadał Voldemort.
Nagle coś się poruszyło i  ciemności wyszedł chłopak, którego Scorpius widział po raz pierwszy. Brązowe, niechlujnie przystrzyżone włosy opadały mu swobodnie na wysokie czoło. Kocie oczy spoglądały na zebranych, wchodząc głęboko w ich dusze. Był mocno zbudowany, a ponadto wysoki, nawet bardzo wysoki. Z daleka zapewnie wyglądałby jak normalny nastolatek, jednak jakby podejść bliżej od razu wyczuwało się w nim coś niepokojącego. Może było to związane z subtelnym zapachem, przywołującym na myśl mokrego psa, który roznosił się wokół niego, tworząc cos w rodzaju niewidzialnej bariery, okalającej chłopaka. Jednak bardziej niepokojąca była  blizna na jego szyi orz ciemny tatuaż na jego lewym nadgarstku, przypominający coś na kształt węża .
Nieznajomy podszedł do Vivan luźnym krokiem i już po chwili obejmował ją od tyłu w pasie.
- Scorpiusie poznaj Darwina Greybacka, mojego narzeczonego.

….

Wyrobiłam się jakoś w terminie:) Mam nadzieję że rozdział się spodobał i proszę o KOMENTOWANIE!!!! Zależy mi na tym aby wiedzieć ilu z was to czyta. Błędy są, wiem ale jeszcze tego nie sprawdzałam. Zależało mi na szybkim dodaniu. Pozdrawiam wszystkich moich czytelników.

sobota, 14 września 2013

Rozdział 5




Dzień był chłodny, jak na drugą połowę września. Delikatny wiatr wiejący z północy zmusił zmiany odzienia połowę dziewczyn z Hogwartu. Słońce schowało się za tabunem ciemnych, burzowych chmur, uparcie zbliżających się do wierzy zamku. Od czasu do czasu jeden z promieni przedostawał się przez tą tarczę, oświetlając radosnych uczniów szkoły magii. James rozejrzał się gorączkowo po placu, śledząc uważnie mozolne ruchy uczniów. Od czasu do czasu przeczesywał dłonią swoją roztrzepaną czuprynę, starając się opanować zdenerwowanie. Viviane się spóźniała. Wprawdzie, kto, jak kto, ale James wiedział, że dziewczyny tak mają. Wolą robić efektowne wejścia. Tyle, że w innych przypadkach chłopak po prostu to zlewał. Wzruszał bezradnie ramionami i przyklejał do twarzy swój zawadiacki uśmiech. Czasem nawet rzucał jakiś mało zabawny żart i najzwyczajniej w świecie ruszał pewnym krokiem przed siebie. Jednak to nie była inna dziewczyna. Viv to, co innego. Nie klei się do niego jak klej do kartki. Nie jest natrętna, można śmiało powiedzieć, że nawet nie jest nim zainteresowana. To było dla niego wyzwanie. Po raz pierwszy w jego krótkim życiu jakaś dziewczyna nie klękała przed nim, ani nie śliniła się na jego widok. Trzymała w stosunku, co do niego pewien dystans, przez co gryfon jeszcze bardziej był nią zaintrygowany. W końcu doczekał się kogoś takiego, o kogo mógłby się starać i to mu się podobało.
Chłopak uśmiechną się lekko widząc nadchodzącą blondynkę. Ubrana w zwykłą, zielona kurtkę i czarne rurki wyglądała naprawdę nieźle. Włosy miała spięte w koński ogon, odsłaniając tym samym swoją bladą twarz. Błękitne oczy spoglądały na niego z lekką wyższością, ale i jednocześnie z pewnym rodzajem zadowolenia.  Viv podeszła do niego, stając dwa kroki przed nim. Przechyliła lekko głowę w bok, obnażając swoje idealnie białe zęby.
- Cześć James- powiedziała ciepło, posyłając w stronę chłopaka słodki uśmiech- Gotowy do drogi?
Chłopak kiwną raz głową, wkładając dłonie do swojego ciemnego płaszcza.
- Oczywiście- powiedział wskazując dłonią bramę- Zawsze i wszędzie.
Powoli chwycił dziewczynę za rękę, splatając jej palce ze swoimi. Mogłoby się to wydawać dość naturalne posunięcie. Takie przyjacielskie okazanie uczuć, gdyby nie to, że po całym ciele dziewczyny przeszedł dziwny dreszcz. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś takiego. Subtelne ciepło rozchodząc się po całym jej ciele, mające źródło od strony uśmiechniętego chłopaka i to przyjemne uczucie, gdy jego skóra ściśle przylega do jej. Coś niezapomnianego i niezwykle intrygującego.
James jakby wyczuwając jej nienaturalną reakcję, odwrócił delikatnie głowę w jej kierunku. Szybko zerknął na swoją dłoń i uśmiechnął się łobuzersko.
- Wolisz abym trzymał cię pod rękę?- Spytał, tym samym ciągnąc ją mocniej w kierunku wioski.
Dziewczyna otrząchnęła się z transu, spoglądając kątem oka na chłopaka.
- Tak jest dobrze- mruknęła, chowając wolną dłoń do kieszenie spodni- Ale nie przywykłam, aby chłopak trzymał mnie za rękę. W mojej rodzinie uczono mnie, że tak nie wypada.
James uniósł do góry brew, zaintrygowany jej słowami.
- Jak to?
Viviane westchnęła cicho, odgarniając z twarzy zabłąkany kosmyk.
- Etykieta i takie tam. Wiesz jak to jest u arystokratów.
- Nie, nie wiem- powiedział stanowczo James, starając się brzmieć jak najbardziej poważnie, jednak delikatny uśmieszek na jego twarzy dokładnie ukazywał jego prawdziwy nastrój- nie jestem arystokratą, a pojęcie etykieta jest mi tak obce jak cecha zwana skromnością. A zresztą- machnął niedbale ręką, przy okazji przeczesując palcami swoje czarne włosy- Nie rozmawiajmy o tym. To takie dziwne, biorąc pod uwagę, że zabrałem cię na pierwszą randkę.
Viv przygryzła lekko wargę, zaciskając schowaną dłoń w pięść.
- Od kiedy to jest randka, co?- Spytała unosząc do góry brew- Wiadomo mi, że obecnie jestem na spotkaniu towarzyskim, a nie na randce.
Młody Potter uśmiechną się złośliwie i chwyciwszy dziewczynę za schowaną dłoń pociągnął ją tak, że wylądowała wprost pod jego ramieniem. Najpierw myślał, że spłonie żywcem. To, że źle odebrał jej zamiary to jedno, ale to, że powiedziała mu to prosto w twarz go lekko zabolało. W końcu on jest
- No cóż- powiedział powoli, kierując swoje zielone oczy w przestrzeń przed nimi.- Jeżeli nie uważasz tego za randkę…Twoja wola jest dla mnie święta, aczkolwiek jak wytłumaczysz to tym za nami- To mówiąc James dyskretnie wskazał wolną dłonią na sporą grupkę, wolnym krokiem podążającą za nimi.
Dziewczyna zerknęła ukradkiem do tyłu, napotykając parę zazdrosnych spojrzeń. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Nawet nie wiedziała, jaką sensację może wywołać jedno spotkanie. Ciekawe, co będzie po drugim, trzecim czy nawet czwartym. Może jakieś pojedynki albo trucizny w jej jedzeniu. Może być ciekawie. Vivian od małego uwielbiała ryzyko. Właśnie, dlatego przyjęła ta misję-była praktycznie niewykonalna. Jednak zła decyzja i po niej. Ciągłe stąpanie po krawędzi było dla niej czystą przyjemnością, a wzrok gapiów jeszcze bardziej nakręcał ją do mocnego balansowania nad przepaścią.
- Nie musze się nikomu tłumaczyć- stwierdziła po chwili, spoglądając na twarz chłopaka z wyższością- To moje życie i mogę z nim robić, co chcę. A tłumy gapiów mi wiszą- powoli wyjęła rękę z kieszeni, oplatając w pasie chłopaka.
James spiął się na chwilę, co nie uszło uwadze dziewczyny. Uśmiechnęła się szeroko odrzucając swoje blond loki do tyłu.
- Jeden zero dla mnie Potter- powiedziała radośnie wchodząc wraz z Jamesem do Miodowego Królestwa.
…..
- Rose posłuchaj to nie tak jak myślisz- powiedział po raz setny tego dnia Ian, starając się uchwycić zimne jak lód oczy panny Weasley- Myślałem, że to ty i…
-, O więc od teraz jestem, jaką pustą lalunią z tapetą na twarzy, hę? Cos ci się nie udał ten kawał- warknęła ruda, wyrywając nadgarstek z dłoni chłopaka.
Teraz już nie miała zamiaru płakać. Było jej żal gryfona. Nie potrafił się przyznać do zdrady, na której go przyłapała, i na domiar złego starał się jej jeszcze wmówić, że nie chciał tego zrobić. To, po co niby rozbierał ją na jej oczach? Idiota bez krzty honoru. Gdyby nie byli u madame Rosmerty w pubie już dawno wyciągnęłaby różdżkę. Nie obchodziło jej to, że gdzieś w głębi swojej duszy jeszcze kochała tego chłopaka. Chciała, aby się zamkną i zostawił ją w spokoju. 
Czarnowłosy pokręcił głową starając się znów pochwycić dłoń rudej, która jednak szybko mu umknęła, wraz z jej właścicielką. Chciałby mu uwierzyła, jednak jego słowa wbrew jego staraniom były puste. Nic nie znaczyły. Zdradził ją na jej oczach. Widziała całe to zajście. A najgorsze było to, że on prawie nic nie pamiętał z tamtej nocy. Był na kolacji, potem szedł do dormitorium i nagle zobaczył Rose ze łzami na policzkach, a zaraz obok niej stał ten pyszałek Malfoy, z tryumfalnym uśmieszkiem na twarzy.
- Uwierz mi ja nigdy bym cię nie zdradził, wiesz o ty doskonale. Tylko ciebie kocham. Inne się nie liczą- powiedział cicho, zaciskając dłonie na drewnianym blacie stołu.
Rose prychnęła z pogardą siadając naprzeciwko chłopaka i jakby nigdy nic zamawiając sobie piwo kremowe.
- Ta jasne, liczę się tylko ja i krukonka z wielkim biustem i małym mózgiem. A może uważasz, że jestem do niej podobna. Powiedz mi w kwestii, czego? Dużego biustu, czy małego mózgu?
Ian syknął cicho, tłumiąc ostatnimi siłami przekleństwo nasuwające mu się na język. Usiadł ewidentni niezadowolony z obrotu sprawy, nachylając się nad sztucznie uśmiechniętą gryfonką.
- Wiesz doskonale, że nigdy bym tego nie zrobił- szepnął na tyle cicho, aby tylko ona mogła go usłyszeć- Rose, jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie.
Delikatnie dotknął opuszkami palców jej rudych fal, opadających kaskadą na ramiona, okryte grubym swetrem. Rose czując palce na swoich włosach momentalnie spięła się, odtrącając dłoń chłopaka.
- Nie masz prawa mnie dotykać- syknęła przeciągle, odsuwając się od niego na bezpieczna odległość- Jeszcze jeden raz, a zapowiadam, że nie wrócisz do Hogwartu w jednym kawałku. Straciłeś przywilej dotykania mnie, kiedy obmacywałeś, przepraszam nie obmacywałeś, o nie- kiedy współżyłeś z inną!- Dziewczyna wzięła duży łyk napoju, nie spuszczając morderczego wzroku z chłopaka.
Kiedy wypiła całą zawartość kufla od razu zamówiła drugie, całkowicie skupiając się na próbie zapanowania nad swoim rozdygotanym z nerwów ciałem.
- Zostawisz mnie w końcu, czy mam cię potraktować jakimś zaklęciem?- Spytała go spokojnie, nie spuszczając wzroku z pustego kufla.
Ian zacisnął mocno zęby i już otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak lodowate oczy dziewczyny utkwione w naczyniu odebrały mu mowę. Nigdy nie widział jej takiej. Bez żadnych emocji. Bez wyrazu. Taka pusta, szara. Chciał, aby się uśmiechnęła. Chciał widzieć jej radosne czekoladowe oczy oraz promienny uśmiech, zaróżowione policzki. Jednak tylko pogarszał jej stan. Przez niego była taka oziębła.
Powoli odsuną krzesło, wstając ze swojego siedzenia. Spojrzał na dziewczynę tęsknym wzrokiem, po czym odszedł, pozostawiając ją samą przy stole.
Rose zerknęła na niego ukradkiem, zaciskając drobne dłonie na kuflu. Samotna łza spłynęła po jej policzku, zostawiając po sobie mokry ślad. Dziewczyna otarła rękawem swetra policzek, gwałtownie wciągając powietrze. Pomimo niedaleko rozpalonego kominka, oraz wełnianego swetra zrobiło jej się strasznie zimno. Złapała się za ramiona trąc je energicznie, jakby była na samym środku jakiegoś lodowca. Nawet nie zauważyła, kiedy ktoś ułożył na jej ramionach ciepłą kurtkę i czyjeś silne ramiona mocno przyciągnęły ją od siebie. Subtelny zapach drogich perfum dotarł do jej nozdrzy, kiedy Scorpius nachylił się nad nią delikatnie.
- Chodźmy stąd- mruknął podciągając ją do góry i prowadząc w stronę wyjścia z pubu.
Przekroczywszy próg uderzyła w nich fala zimnego, wieczornego powietrza, muskając delikatnie ich rozgrzane policzki.
Rose spojrzała na niego niepewnie, jednak była za bardzo oszołomiona jego zachowaniem, aby jakkolwiek zareagować. To w końcu Malfoy! Ten ślizgon, który przez pięć lat jej dokuczał, wyzywał i robił durne psikusy. Ten, który złamał serce jej najlepszej przyjaciółce i ten sam, który następnego rana wylał na nią zawartość swojego talerza. Jej wróg. A jednak teraz szła powoli w jego objęciach, rozkoszując się zapachem jego cytrynowych perfum. Jej dłonie, mocno zaciśnięte na jego białej koszuli zapewne były jedynym źródłem ciepła, jakie działało na blondyna. Dziewczyna spojrzała na jego poważną, bladą twarz i rozluźniła uścisk. Czując jak mięśnie chłopaka się napinają przystanęła, zdejmując jego szary płaszcz z ramion, jednak ślizgon nie pozwolił jej na to, ponownie nakrywając ją nim.
- Zimno ci, przeziębisz się- powiedziała Rose, nie wierząc w szczerość wypowiedzianych przez nią słów.
Blondyn pokręcił głową, wkładając dłonie w kieszenie swoich spodni.
- Prędzej niebo ty zamarzniesz niż mi zrobi się zimno- mruknął, ciągnąc gryfonkę w stronę zamku.
Kłamał, jak to on. W rzeczywistości było mu zimno jak cholera. Gdyby nie dłoń dziewczyny zapewne krew zamarzłaby mu w żyłach. A o dziwo uchodził za gorącego faceta. Szkoda, że w takie zimne wieczory te pogłoski się nie sprawdzały.
- jak chcesz- powiedziała Rose, równając z nim krok.
Niepewnie obejrzał się za siebie, szukając jakiegoś znaku. Nie miał zegarka, jednak instynkt podpowiadał mu, że to już niedługo się zacznie. Nie miał, co do tego wątpliwości. Miał tylko nadzieję, że zdąży doprowadzić dziewczynę do zamku. Musi zrzucić podejrzenia na kogoś innego.
Nagle kątem oka dostrzegł ledwo zauważalny błysk i w niebo jak fajerwerki wystrzeliło zielone światło. Chłopak zacisnął nerwowo zęby i zrobił coś, co mogło stać się dla niego najgorszym posunięciem-spanikował. Ona nie mogła tego zobaczyć. Taki był plan. Widząc jak dziewczyna odwraca się w kierunku światła chwycił ją mocno w pasie, tym samym przyciągając ja brutalnie do siebie. Nie zastanawiając się ani chwilę wbił się mocno w jej usta, odwracając tyłem do światła na niebie, formującego się w mroczny znak.
….
James spojrzał w niebo, dusząc w sobie krzyk. Wiedział, co znaczył znak na niebie. Wielokrotnie widział takie zdjęcia w gabinecie ojca, pośród akt aurorów. Znak śmierciożerców, symbol czarnego pana. Czaszka, z której ust wychodził wąż.
Zacisnął mocno dłonie na nadgarstku swojej towarzyszki i z całej siły pociągnął ja w stronę zamku. Teraz liczyła się tylko natychmiastowa ucieczka. Nawet nie zauważył jej tryumfalnego uśmieszku, kiedy to zrobił. O tak, był już jej. Plan się udał.
….
Krzyk za krzykiem. Wrzask za wrzaskiem. Upadek za upadkiem. A po środku tego chłopak z szyderczym uśmieszkiem na twarzy, trzymający w dłoni mahoniową różdżkę. Obnażone, białe, lekko zaostrzone kły zdradzały jego tożsamość. Był synem wilkołaka, znanego potwora budzącego wśród większości strach i oraz respekt. Młody Greyback wiedział jak zrobić szum i wywołać rozpacz. I właśnie dzisiaj postanowił to wykorzystać. Dzisiaj będzie świętował swój tryumf, a jutro będzie pił u boku swoich mistrzów w Hogwarcie. Już jutro zasiądzie po prawicy córki Voldemorta. Jego marzenie się ziści. Zostało mu już tylko jedno, aby osiągnąć ten cel. Musi zabić.

.....
Późno-wiem. Mało się dzieje-to też wiem. Następny będzie lepszy? Tego nie wiem, to już wy ocenicie. Opóźnienie- szkoła nauka i tak dalej. Ale napisałam i mam dzieję, że się spodoba. Pozdrawiam :)